Ryzyko - gdzie bije jego źródło?

Gdybyśmy poprosili kilkanaście lub na przykład kilkadziesiąt osób, by spróbowały  opowiedzieć nam, czym dla nich jest ryzyko, to otrzymalibyśmy zapewne bardzo różne odpowiedzi. I każda z nich byłaby wiarygodna i szczera, zawierająca w sobie jakąś życiową prawdę opartą na doświadczeniu pytanych osób.

Ale skąd bierze się tyle różnych odpowiedzi? Dlaczego nie usłyszymy tylko jednej? Czyżby definicja ryzyka była aż trudna do uchwycenia?

Zaiste, ryzyko jest w pewnym stopniu pojęciem abstrakcyjnym i stąd tak trudno złapać nam istotę rzeczy. A po drugie i chyba najważniejsze – percepcja ryzyka jest nadzwyczaj subiektywna. Każda osoba spogląda na ryzyko w sobie tylko właściwy sposób i jest on niepowtarzalny.   

W Wikipedii znajdziemy taki oto opis ryzyka:

Ryzyko jest pojęciem wieloznacznym, trudnym do zdefiniowania. W różnych dziedzinach nauk jest ono różnie interpretowane, dlatego zdaniem niektórych autorów stworzenie jednej uniwersalnej definicji jest niemożliwe.

Oraz

W mowie potocznej ryzyko oznacza jakąś miarę/ocenę zdarzenia wynikającego albo z prawdopodobnych zdarzeń od nas niezależnych, albo z możliwych konsekwencji podjęcia decyzji.

Do ryzyka od nas niezależnego zaliczymy na przykład ryzyko wystąpienia katastrof naturalnych (trzęsienia ziemi, powodzi, pożarów itp.). Zaś ryzyko towarzyszące podejmowanym przez nas decyzjom jest już typowo subiektywne. Aczkolwiek nie zawsze do końca możemy je skutecznie kontrolować, bowiem nie zależy ono od nas – będąc niejednokrotnie wynikiem zewnętrznych okoliczności. Ale to my sami godzimy się je ponosić, by osiągnąć zamierzone korzyści. W naszym rozpatrywanym tutaj przypadku chodzi naturalnie o korzyści finansowe.

Co jest źródłem ryzyka?

Ale co w takim razie jest źródłem ryzyka? Skąd ono wypływa? Postaram się to w dość jasny sposób wyjaśnić, bowiem w powszechnej świadomości istnieje błędne pojmowanie samej istoty ryzyka. 

Kiedy mowa jest o ryzyku charakterystycznym dla decyzji inwestycyjnych podejmowanych na rynku kapitałowym, wtedy to notorycznie przywołuje się zmienność towarzyszącą różnym aktywom finansowym jako ten najważniejszy element ryzyka.

Owszem, zmienność jest jak najbardziej istotna z punktu widzenia opłacalności inwestycji i wypada uwzględniać ją w swoich kalkulacjach dotyczących alokacji kapitału w poszczególne aktywa. Ale jednocześnie miejmy świadomość tego, że zmienność jest tylko pochodną czegoś o wiele bardziej fundamentalnego. A tym czymś jest NIEPEWNOŚĆ. To właśnie niepewność co do końcowego wyniku jest źródłem każdego ryzyka. Z tego właśnie arcyważnego zdroju ryzyko pobiera dla siebie soki.

O niej to pisze Adam Mickiewicz w pięknym wierszu pod tym samym tytułem: „Niepewność”:

I tęskniąc sobie zadaję pytanie:

Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?

Pragnę przypomnieć, że strofy te przyozdobił zapadającą w pamięć muzyką Marek Grechuta.

Trudno zaprzeczyć temu, że niepewność otacza nas ze wszystkich stron. Znajdziemy ją nawet w najgłębszych uczuciach, o czym przypomina nam pan Adam.   

Stopień Niepewności i ryzyko i ich wpływ na koszty

Zatem to owa niepewność, co do końcowego wyniku towarzysząca każdej inwestycji jest miarą ponoszonego przez nas ryzyka. A ujmując rzecz bardziej wyczerpująco, chodzi w tym przypadku o Stopień Niepewności. Im jest on większy, tym pożądany wynik bardziej wątpliwy. Natomiast zmienność tak często przywoływana w kontekście ryzyka jest jedynie rezultatem Stopnia Niepewności - odzwierciedleniem pewnego rodzaju chaosu towarzyszącego inwestycji obarczonej ryzykiem.  

Gdy nosimy się z zamiarem zainwestowania swoich kapitałów na okres jednego roku w akcje spółek notowanych na giełdzie, mając nadzieję uzyskania w przybliżeniu piętnastoprocentowej stopy zwrotu, to zgodzimy się wszyscy, że stopień pewności uzyskania takiego rezultatu jest bardzo niski, a zatem ryzyko wysokie, któremu po drodze towarzyszy podwyższona zmienność. Z drugiej zaś strony inwestycja w roczne obligacje skarbowe pozwalające zarobić pięć procent niesie z sobą wysoki stopień pewności, co oznacza niskie ryzyko, którego efektem jest niska zmienność.

Właśnie w ten sposób podchodzą do kwestii ryzyka firmy ubezpieczeniowe, kalkulując cenę polisy, a banki, gdy obliczają zdolność kredytową klientów. Im większy Stopień Niepewności, tym w przypadku firm ubezpieczeniowych polisa jest droższa,  a w przypadku kredytów banki żądają wyższego oprocentowania i większego zabezpieczenia. Wszyscy wespół szacują Stopień Niepewności, bo to on odpowiada za ponoszone ryzyko. 

Jeśli z ryzykiem tak się sprawy mają, że nie sposób go uniknąć, a ty pragniesz zarobić na swoich inwestycjach nieco więcej, to czy istnieje w ogóle jakaś metoda pozwalająca na zmniejszenie tego Stopnia Niepewności?

Sposoby na zmniejszenie ryzyka

Powszechnie uznanym remedium na zmniejszenie ryzyka jest szeroka dywersyfikacja aktywów, jakże często lansowana w literaturze poświęconej inwestowaniu na rynkach kapitałowych. Ale zabieg ten wcale nie zmniejsza Stopnia Niepewności. Umożliwia on jedynie obniżenie zmienności portfela inwestycyjnego. Jeśli porównamy szeroko zdywersyfikowany portfel na przykład funduszu inwestycyjnego z portfelem bardziej skoncentrowanym, lecz zawierającym akcje spółek o zdrowych bilansach i rokujących stabilny rozwój, to ów Stopień Niepewności co do końcowego rezultatu jest w obydwu przypadkach podobny, ale zmienność jest już na zupełnie innym poziomie.

Poszukajmy zatem innego sposobu pozwalającemu nam poradzić sobie z tym problemem. Może uda nam się go odnaleźć. W tym celu odwołamy się do historii rynku kapitałowego, a ona podpowiada nam, że dla indeksu S&P 500 średnia roczna stopa zwrotu na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat kształtuje się na poziomie ok. dziewięciu procent (9%), czasami dochodzi do dziesięciu procent (10%). Jest to w istocie dość wyraźna dla nas podpowiedź, że jeśli odpowiednio wydłużymy nasz horyzont czasowy, to ryzyko inwestycji powinno odpowiednio zmaleć, a szansa na pozytywny wynik na poziomie powiedzmy siedem do dziewięciu procent rocznie powinna rosnąć z każdym kolejnym rokiem. Wygląda to naprawdę zachęcająco. Lecz zastosowanie tej metody wyzwala niestety inny dylemat, który powinniśmy rozwiązać, aby całość mogła zadziałać w swojej pełni.

Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: jak długo powinna trwać nasza inwestycja, abyśmy zdołali osiągnąć oczekiwany rezultat? Pięć, dziesięć, czy może dwadzieścia lat? Nie znajdziemy odpowiedzi na to pytanie bez spojrzenia wstecz i sprawdzenia jak zachowywała się inwestycja w indeks S&P 500 dokonana w najgorszym możliwym momencie, czyli w chwili osiągnięciu szczytu przez cykliczną hossę, po którym następuje cykliczna bessa. W ten sposób sprawdzimy również, ile czasu może zająć indeksowi powrót do poziomu ostatniego historycznego maksimum.

Bessa rynkowa w latach 1929-1932

Zacznijmy zatem od hossy z lat dwudziestych XX w., która osiągnęła swój szczyt w dniu  3 września 1929 r., po którym nastąpiła dotkliwa trzyletnia bessa trwająca do 8 lipca 1932 r. Indeks Dow Jones Industrial Average (DJIA) spadł wówczas o 89%. Sprawdźmy przeto, ile czasu zajął naszej inwestycji dokonanej w szczycie tej hossy, powrót do poziomu zero, czyli poziomu naszego zakupu. Stało się to dopiero 29 listopada 1954 r. i trwało łącznie dwadzieścia pięć lat i jeden kwartał. Tyle czasu zajęło odrobienie całej straty. A ile czasu zajęło osiągnięcie rocznej stopy zwrotu w wysokości 9%? Odpowiedź jest doprawdy zaskakująca. Do dzisiaj, czyli po dziewięćdziesięciu czterech latach, to się nie udało. Roczna stopa zwrotu z tej inwestycji oscyluje pomiędzy pięć a sześć procent.

Ale wypada też podkreślić, że była to wyjątkowa bessa. Od tamtego nieszczęśliwego okresu rynek mierzony indeksem S&P 500 ani razu tak głęboko nie spadł. Aczkolwiek wypada dodać, że zdarzyły się doprawdy bolesne spadki tego indeksu, takie jak w latach: 1937-42, spadek o 60%; 1973-74, spadek o 50%; 1987 (krach), spadek o 36%; 2000-02, spadek o 50%; 2007-09, spadek o 58%; 2020 (krach) spadek o 35%. Średnia dla tych spadków wynosi: 48,16%%.

Ale poza tym interesujący jest jeszcze inny aspekt dotyczący bessy z lat 1929-32. Gdybyśmy zainwestowali po tym, gdy indeks spadł od szczytu o 50%, co wypadłoby w listopadzie 1930 r., to całą stratę spowodowaną przez kolejne spadki trwające aż do 1932 r. odrobilibyśmy w kwietniu 1936 r., czyli po sześciu latach. Mimo tego, że od listopada 1930 r. indeks spadł jeszcze o 72,5%.  

Dla uzupełnienia naszej wiedzy, należałoby przypomnieć, że przed rokiem 1929 bessy na amerykańskim rynku akcji w XX w. powodowały spadki indeksu od 30% do 40%.

Jaki zatem wniosek wyłania się z tej pobieżnej analizy?

Taki, że owszem, wydłużenie horyzontu inwestycyjnego umożliwia do pewnego stopnia zmniejszenie ryzyka inwestycyjnego, ale pod jednym wszakże warunkiem, że inwestycja zostanie dokonana w odpowiednim momencie. Zainstalowanie się na rynku blisko szczytu hossy jest rzeczywiście mało opłacalne zarówno w krótkim jak i długim terminie.

Paradoks hossy i bessy

Od dawna wiadomo, że na giełdzie mamy do czynienia z wieloma paradoksami. Można nawet uznać, że na giełdzie paradoksy to chleb powszedni. Ale jeden z tych paradoksów jest szczególnie istotny z punktu widzenia oczekiwanej przez nas stopy zwrotu z dokonanych inwestycji.

Odnosi się on do percepcji ryzyka podsycanego raz lękiem, a raz chciwością. Oba te stany emocjonalne nadzwyczaj skutecznie potrafią postawić wszystko na głowie. Ale do rzeczy. Paradoks, o którym tutaj mowa dotyczy dwóch faz cyklu giełdowego: dna bessy i szczytu hossy.

W okolicach dna bessy mamy do czynienia z dwoma rodzajami ryzyka inwestycyjnego. Wyolbrzymionym ryzykiem subiektywnym - postrzeganym i odczuwanym przez inwestorów, na które niebagatelny wpływ ma zniechęcenie do giełdy i lęk przed tym, że indeksy mogą spaść jeszcze niżej i niżej. Oraz ryzykiem nazwijmy je obiektywnym wynikającym wprost z chłodnych kalkulacji opartych na historycznym zachowaniu indeksu podczas każdej minionej bessy.

To subiektywne ryzyko jest dodatkowo podsycane przez kasandryczne prognozy wylewające się codziennie z serwisów informacyjnych zajmujących się rynkiem kapitałowym. Cytowane są wypowiedzi uznanych autorytetów z dziedziny ekonomii, którzy zachowują się tak, jakby brali udział w konkursie na najbardziej czarną wizję dotyczącą gospodarki. Trzeba mieć doprawdy silne nerwy, by się temu wszystkiemu skutecznie oprzeć. 

Zaś ryzyko obiektywne istnieje niezależnie od tego, jaka jest powszechna opinia na temat rynku, która zawsze, powtórzę to jeszcze raz – zawsze jest skażona emocjami, na które wpływ mają bieżące wydarzenia. Dlatego z taką trudnością przychodzi nam rozpoznać to rzeczywiste ryzyko i dowiedzieć się, czy jest ono małe, średnie, czy też duże. Ale dobra wiadomość jest taka, że można się tego nauczyć.

Zobaczmy zatem, jak zastosować to rzeczywiste ryzyko w praktyce. Po pierwsze, nie sugerujmy się nigdy publikowanymi wskaźnikami ekonomicznymi, bo gdy one pokażą w końcu poprawę, indeksy zdołają do tego czasu w znaczący sposób urosnąć. Giełda zawsze wyprzedza gospodarkę. Ponadto w naszej analizie powinniśmy uwzględnić jeszcze jedną zmienną, którą jest oczekiwana przez nas stopa zwrotu z inwestycji.

Gdy dokonujemy porównania różnych klas aktywów, to zazwyczaj uwzględniamy relację zysku do ryzyka. Innymi słowy, im większe ryzyko, czyli Stopień Niepewności co do końcowego wyniku inwestycji, tym oczekujemy wyższej stopy zwrotu.

Ta relacja jest klarownie pokazana na poniższym wykresie. Oś pozioma przedstawia poziom ryzyka, a oś pionowa stopę zwrotu.

 Źródło: www.oaktreecapital.com

 

Jak możemy zauważyć najmniejsze ryzyko, czyli zerowe, wykazuje Rynek Pieniężny (Money Market), a największe rynek funduszy Venture Capital. Ale widzimy także, iż temu większemu ryzyku odpowiada wyższa stopa zwrotu. Linia łącząca poszczególne kropki na wykresie nazywa się Linią Rynku Kapitałowego i przedstawia zależność pomiędzy ryzykiem a oczekiwaną stopą zwrotu w podziale na poszczególne aktywa. Im wyższy stopień niepewności co do potencjalnie oczekiwanego zysku, tym oczekujemy wyższej stopy zwrotu.  

Lecz powyższy wykres jest nieco mylący, a prawdę mówiąc trąci nawet manipulacją. Bowiem pokazuje nam czarno na białym, że gdy zainwestujemy na przykład w portfel małych spółek (Small Stocks) to możemy oczekiwać trzynastoprocentowej stopy zwrotu w skali roku. Słowem nic prostszego, wystarczy jedynie wybrać sobie jakąś stopę zwrotu, oszacować mniej więcej ryzyko, jakie jesteśmy w stanie ponieść, a potem dopasować do tego portfel inwestycyjny i sprawa załatwiona. Ale wykres ten nie mówi nam nic, co w trakcie trwania naszej inwestycji może się wydarzyć.

Oczekiwania a zmienność

Zatem, żeby urealnić ten diagram i dopasować do tego, co może po drodze nas spotkać, trzeba go uzupełnić o dodatkowy element, którym będzie zmienność oczekiwanej stopy zwrotu lub mówiąc inaczej rozkład możliwości końcowego wyniku.

Spójrzmy wobec tego, jak będzie wyglądał ten wykres, gdy uzupełnimy go o ten brakujący element.

 Źródło: www.oaktreecapital.com

 

Mam nadzieję, że otworzyły wam się teraz oczy, widząc z czym tak naprawdę mamy do czynienia, gdy zabieramy się do inwestowania w ryzykowne aktywa.

Te pionowe łuki na wykresie przedstawiają rozrzut oczekiwanych stóp zwrotu, który zwiększa się wraz ze stopniem niepewności co do ostatecznego rezultatu. Nagle okazuje się, że portfel małych spółek może przynieść nam o wiele więcej niż owe średnie trzynaście procent, ale z drugiej strony, tej mniej przyjemnej, możemy także sporo stracić na tej inwestycji. 

Ów rozrzut stóp zwrotu będący de facto zmiennością portfela uwidacznia nam, że im większa niepewność wyniku, czyli ponoszone ryzyko, tym większy będzie rozkład możliwych stóp zwrotu, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych.

Interesujące jest także to, że tak niewielu inwestorów w ogóle uświadamia sobie przedstawione tutaj zależności, a szczególnie tą dotyczącą rosnącego rozproszenia potencjalnych stóp zwrotu wraz z rosnącym ryzykiem. W tym tkwi między innymi źródło niezrozumienia tego na czym polega inwestowanie w ryzykowne aktywa.

Paradoks giełdowy 

Na koniec, chciałbym zadać Ci jedno pytanie, by poruszyć jeszcze jeden dość ważny temat, który wpisuje się w to, co zostało do tej pory tutaj przedstawione.

Jeżeli ogólna zasada mówi nam, że im wyższe ryzyko inwestycyjne, tym wyższa oczekiwana stopa zwrotu, to czy możliwe są sytuacje, kiedy niskiemu ryzyku towarzyszy wysoka stopa zwrotu, a wysokiemu ryzyku niska stopa zwrotu?

Odpowiedź na to pytanie, ku zaskoczeniu wielu, jest twierdząca i jest to kolejny paradoks giełdy.

Pierwsza sytuacja, gdy wysoką stopę zwrotu możemy osiągnąć przy niskim ryzku, pojawia się wtedy, gdy na giełdzie panuje lęk, zniechęcenie do inwestowania, brak nadziei na jakąkolwiek poprawę i powszechne przekonanie, że giełda się skończyła i nic z niej już nie będzie. Takie nastroje pojawiają się zawsze na dnie bessy, kiedy indeks giełdowy stracił na przykład czterdzieści procent. Jeżeli mamy do czynienia z klasyczną cykliczną bessą, to indeks być może spadnie jeszcze kilka procent, może nawet nieco więcej. Ale to jest właśnie ten moment, kiedy pomimo powszechnie panującego pesymizmu i lęku o stan gospodarki powinniśmy się przełamać i zainwestować swoje kapitały na giełdzie, najlepiej w ETF odzwierciedlający indeks giełdowy, bo wtedy gwałtownie rośnie szansa na pokaźne zyski, a ryzyko starty spada z każdym kolejnym tygodniem. Od razu dodam, że nie jest wtedy wcale łatwo podjąć taką decyzję, bowiem z każdej strony atakują nas negatywne informacje i panuje taka atmosfera jakby bessa miała nigdy się nie skończyć.

Z odwrotną sytuacją mamy do czynienia, gdy następuje szczyt hossy. Wtedy wszyscy są zadowoleni, liczą swoje zyski i prognozują sobie, ile jeszcze pieniędzy zarobią w kolejnych latach. Rozpowszechniane są opinie o tym jakoby stare zasady ekonomii przestały na dobre działać i wchodzimy teraz w epokę nieustannego rozwoju opartego o technologie, których świat do tej pory nie widział. Ta podniosła atmosfera udziela się także kompletnym żółtodziobom w zakresie inwestowania, oni również pragną zarobić dla siebie parę groszy, a może nawet i nieco więcej. Serca inwestorów ogarnia chciwość. Ale w tym oto czasie ryzyko starty jest największe, a potencjalna stopa zwrotu najmniejsza.

Ten paradoks jest możliwy dlatego, że giełda nieustannie porusza się w powtarzających się po sobie cyklach. Dla lepszego zobrazowania tego fenomenu można ją porównać do ruchu wahadła, które jak wiemy kołysze się od jednej skrajności do drugiej. Gdy wahadło osiągnie tzw. „martwy punkt”, zatrzymuje się na moment i natychmiast zawraca w przeciwną stronę w kierunku „martwego punktu” na drugim końcu, by tam znowu się zatrzymać i zawrócić. I tak w kółko. Na giełdzie zaś tymi „martwymi punktami” są właśnie dno bessy i szczyt hossy. Giełdowe wahadło nie jest w stanie poza te punkty pójść dalej i dlatego musi zawrócić. Wtedy to właśnie mamy do czynienia ze wspomnianym paradoksem – niskim ryzykiem i wysoką stopą zwrotu oraz wysokim ryzykiem i niską stopą zwrotu.    

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 31.01.2024 r. 

Pozostałe aktualności

Z pamiętnika Głównego Analityka: Przewiduj koniec

Dlaczego cierpliwość popłaca?

Znacie to popularne powiedzenie, które mówi nam, że praktyka uczyni z was mistrza. I że wystarczy być w swojej profesji wytrwałym i sumiennym. I że trzeba doskonalić się każdego dnia w sposób świadomy i systematyczny, a nie jedynie wtedy, gdy nagle sobie o tym przypomnimy. Jednak cały problem zawiera się w tym, że nie istnieje realnie coś takiego, co z pełnym przekonaniem moglibyśmy nazwać mistrzostwem. Jest to termin czysto umowny. Bowiem owe prawdziwe mistrzostwo jest jak nieosiągalny dla nas absolut, do którego z całych sił dążymy. Dlatego ktoś słusznie uzupełnił to powiedzenie o taką oto sentencję:

praktyka nigdy się nie kończy.

Dla przykładu spójrzmy na uznanych artystów – niech to będą malarze, rzeźbiarze, kompozytorzy, pisarze, architekci, którzy tuż po ukończeniu swoich pięknych dzieł dokonywali jeszcze przeróbek i poprawek. A mimo tego, mało który z nich był zaiste w pełni zadowolony z powstałego dzieła. I dlatego zabierając się za kolejne swoje magnum opus, zazwyczaj byli pełni nadziei, iż uda im się nareszcie odnaleźć ten od dawna poszukiwany cudowny klejnot. Jednak już sam głód i pragnienie doskonałości w wielu dziedzinach naszego życia oraz uparte dążenie do niej, pozwoliło ludzkości wspinać się za każdym razem na coraz wyższe poziomy rozwoju. I to pomimo tak wielu niepowodzeń, które napotykała na swojej drodze. Bo przecież świat przez nas kształtowany, właśnie ten w którym na co dzień żyjemy, doskonały nie jest i nigdy doskonały nie będzie. Bowiem jesteśmy pełni ograniczeń i przeciwieństw, które gdy ujawnią się w całej swojej okazałości, potrafią nas samych zadziwić a nawet i przerazić.

Toteż teraz, gdy od czasu do czasu przyglądamy się swoim inwestycyjnym poczynaniom i wciąż zżymamy się na utracone okazje, które przeszły nam koło nosa, za wszelką cenę pragniemy nadgonić umykający w milczeniu czas. I naginamy wtedy naszą wolę, by wbrew zdrowemu rozsądkowi i pojawiającej się od czasu do czasu intuicji, wystawić się na ciężkie ciosy zadawane przez nieczuły na nic rynek. Poddajemy naonczas swoją cierpliwość ciężkiej próbie, bowiem nie chcemy czuć się ostatecznie pokonani. Jednak po kilku takich wymuszonych przez nas próbach odechciewa nam się doprawdy czegokolwiek. Szukamy wtedy winnych swoich nieudanych posunięć i klniemy pod nosem, sięgając niejednokrotnie po knajackie epitety.

Jaki jest cel inwestycyjny?

W ostatnim moim artykule podczas którego zasygnalizowałem potrzebę rozważenia inwestowania opartego na założeniu uwzględniającym dłuższy horyzont inwestycyjny, pojawiła się propozycja, by tak ułożyć sobie plan inwestowania, ażeby zakładał osiągnięcie piętnastoprocentowej stopy zwrotu rocznie przez kolejnych pięć lat. Jednakże możemy podejść do tego zadania z drugiej strony i przyjąć, że w okresie tych pięciu lat podwoimy swój kapitał. Tak obrany cel oznacza, że średniorocznie powinniśmy zarabiać 14,87%. Co jest dość bliskie poprzedniemu postanowieniu. Jednak nie da się tego zrobić ot tak, z biegu. Bowiem mimo wszystko, biorąc pod uwagę wyjątkową zmienność jaka panuje na rynkach akcji, jest to zadanie doprawdy ambitne. Kto tego jeszcze nie próbował, niech uwierzy nam na słowo, nim będzie za późno.

Zatem, decydujemy się podjąć to wyzwanie i uwolnieni od jakichkolwiek emocji, widząc siebie jako osobę do końca świadomą tego, co robi, zabieramy się do dzieła. I jak to zazwyczaj bywa z nowym przedsięwzięciem, do którego się sposobimy, ani na chwilę nie opuszcza nas płomienny zapał. I nagle, nie wiadomo dlaczego, świat staje się jakoś piękniejszy, otaczający nas ludzie wydają się wyjątkowo mili i w ogóle wszystko jest po prostu fantastyczne. Wystarczy zatem chwycić za lejce, krewko strzelić z bata i wio koniku! Możliwość, że coś pójdzie nie po naszej myśli nie jest poddawana na razie żadnej refleksji. Bo i w jakim celu? Nie będziemy przecież podcinać sobie skrzydeł tylko dlatego, że przez moment zasiały się w naszej głowie wątpliwości mające zniechęcić nas do działania.

Przekonani o nabytych do tej pory umiejętnościach inwestycyjnych i wyposażeni już w pewną wiedzę na ten temat, postanawiamy w końcu ułożyć odpowiedni zestaw spółek, który potem zamierzamy trzymać przez kolejnych pięć lat. Założenie o podwojeniu wartości naszej zainwestowanej w ten sposób gotówki jest z oczywistych względów jedynie celem, do którego z całych sił będziemy dążyć. I nie będziemy wcale kręcić nosem ani pomstować na cokolwiek, jeśli okaże się, że nasza inwestycja pozwoliła zarobić 70% lub 50%. Jesteśmy w pełni świadomi tego, że przyszłość jest nieznana i zwyczajnie nie da się jej przewidzieć. Dlatego między innymi, przy wyborze spółek, będziemy opierać się przede wszystkim na ocenie biznesu i jego perspektywach, odnosząc zebrane przez nas informacje do aktualnej wyceny jaką proponuje nam rynek. Bowiem nie mamy najmniejszego zamiaru przepłacać za cokolwiek. I choćby nie wiem jak wielkie roztaczano by przed nami wizje rozwoju, nie drgnie nam nawet powieka, jeśli cena nie będzie odpowiednio atrakcyjna. Nauczyliśmy się już, że nawet najlepszy na świecie biznes kupiony za wygórowaną cenę, to marny interes.

Jednak sprzyja nam chyba szczęście, bo akurat trafiliśmy na okres bessy, podczas której wyceny z dnia na dzień stają się coraz bardziej atrakcyjne. I w jednej chwili przypominamy sobie, co u schyłku dotkliwej bessy w USA w latach siedemdziesiątych powiedział do swojego znajomego Warren Buffett.

„Wiesz? Kiedy wstaję rano i spoglądam na obecne wyceny spółek, to z radości chce mi się stepować.”

Poszukiwania odpowiednich spółek a wahania cenowe

Zostawmy na razie stepowanie zawodowym tancerzom, a sami zajmijmy się wyszukaniem najbardziej odpowiednich akcji. Do wyboru mamy całą paletę przecenionych firm. Nadto w mediach roi się od katastroficznych tytułów. Na horyzoncie jedynie ciężkie chmury, wichry, burze. Kto żyw pierzcha ze swoimi oszczędnościami w bezpieczne schronienie, gdzie nie dosięgną go drapieżne ręce giełdy. Ten ponury nastrój udziela się również i nam. Znikąd pociechy. Co robić? Gdzie się podziać?

Nareszcie przypominamy sobie, że zamierzamy kupić i trzymać akcje przynajmniej przez pięć lat. Zatem tymczasowe wahania cen, raz w górę, raz w dół, które są czymś zupełnie naturalnym, nie powinny robić na nas żadnego wrażenia. Nie poddajemy się przecież emocjom spowodowanym przez codzienne medialne doniesienia, których podstawowym celem jest przykuwanie uwagi odbiorców. Wiemy, że jeśli wybierzemy odpowiednio solidne spółki, to jedynie co nam pozostanie, to cierpliwe oczekiwanie, aż rynek wyrówna wyceny do poziomu zbliżonego fundamentalnej wartości biznesu, co może trochę potrwać. Po drugie, chcemy przede wszystkim myśleć w kategoriach biznesu. Pozwoli to spojrzeć na inwestycję nie tyko z punktu widzenia giełdy, tj. zachowania się kursu akcji, ale przede wszystkim z punktu widzenia atrakcyjności samej firmy oraz jej perspektyw na przyszłość. W tym miejscu trzeba od razu zaznaczyć, że nie jest to zadanie łatwe i proste. Jednak może być to przyjemne wyzwanie, szczególnie, jeśli uda nam się coś interesującego znaleźć. A zadanie nie jest łatwe, bowiem podobnych nam poszukiwaczy takich aktywów jest na rynku bardzo wielu. Czy wobec tego istnieje jakiś dostępny nam wszystkim sposób na poradzenie sobie z tym problemem? Na szczęście dla nas odpowiedź jest twierdząca, ale z jednym dość istotnym zastrzeżeniem – wymagana jest daleko posunięta cierpliwość. Będzie z tym zapewne sporo ambarasu, albowiem większość z nas pragnie dużo i szybko, prawie że natychmiast. No cóż, taka już jest nasza natura. Oczekiwanie na pozytywne rezultaty szczególnie, jeśli wydłuża się ono w czasie, nie jest naszą najsilniejszą stroną. Stąd między innymi większość z nas osiąga bardzo słabe rezultaty. Jednak ze względu na to, że w naszym tutaj przykładzie zakładamy co najmniej pięcioletni okres inwestycji, nie powinniśmy mieć z tym problemu.

Zmienność cen akcji a emocje inwestora

Sposób wyszukiwania odpowiednich spółek polega z grubsza na oczekiwaniu na tzw. promocję ze strony samego rynku, który, jeśli idzie o wyceny poszczególnych biznesów, potrafi być od czasu do czasu nadzwyczaj łaskawy. A pomocna nam w tym będzie wiara i oczekiwania inwestorów oraz krótkoterminowych traderów, która jest z natury swojej chimeryczna i ulotna. Emocje wywołane zmiennością cen są dla każdego trudne do opanowania, a szczególnie dla niedoświadczonych osób i naprawdę potrzeba dużo silnej woli, ażeby móc skutecznie stawić temu czoła. Nie jest to łatwe i wymaga niestety czasu oraz praktyki. Jednak opłaca się ćwiczyć takie umiejętności, by w końcu posiąść zdolność rozróżniania tego, czy jakieś dramatyczne doniesienia niosą ze sobą fundamentalną zmianę, czy też jesteśmy świadkami jedynie chwilowych aberracji rynkowych spowodowanych strachem podsycanym przez media.

Opanowanie emocji pozwoli nam na chłodną kalkulację bieżącej sytuacji i podjęcie decyzji, czy w danej chwili wskazane jest wykorzystanie gwałtownego spadku cen do nabycia intersujących nas akcji. W tym celu powinniśmy od dawna mieć pod ręką listę spółek, które według naszego uznania są dobrymi, długoterminowymi celami inwestycyjnymi. I co ważne, w swoim postępowaniu, nieustanne będziemy odwoływać się do starego łacińskiego powiedzenia:

„Quidquid agis, prudenter agas et respice finem – cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec.” Cała rzecz w tym, by być w pełni świadomym, co się robi i dlaczego?

Poniżej przedstawię dwie hipotetyczne sytuacje, które wydarzyły się wiele razy i które, a mogę to stwierdzić ze stuprocentową pewnością, wydarzą się ponownie.

Studium przypadku cierpliwego inwestora

Spróbujmy zatem wyobrazić sobie inwestora wykazującego się niebywałą cierpliwością w oczekiwaniu na dogodny moment do zaangażowania swych kapitałów na giełdzie. Miał przygotowaną zawczasu listę spółek, z których biznesami zdążył się zapoznać i wstępnie oszacował po jakiej cenie skłonny byłby kupić ich akcje. Gdy ceny ich akcji zaczęły spadać i straciły na wartości od pięćdziesięciu do siedemdziesięciu procent, zaczął systematycznie skupować ich akcje ze świadomością, że będzie to długoterminowa inwestycja, jaką zamierza się cieszyć. Był cierpliwy i opanowany i nie martwiło go to, że zakupione akcje podjęły na nowo spadki. Byłoby tak, to znaczy martwił by się dalszym osuwaniem się cen, gdyby nosił się z zamiarem ich sprzedaży już w nadchodzących tygodniach. Ale ów długi czas, jaki sobie dał na tą inwestycję pozwalał mu być bardzo spokojnym. Wiedział bowiem, iż prowadzone przez te spółki biznesy wyjdą ostatecznie na swoje i ich akcje wzrosną. Ale oczekiwanie aż zakupione akcje zaczną rosnąć zajęło mu od dwóch do trzech kwartałów. Jedna ze spółek zaczęła swoje wzrosty dopiero po około roku od dnia zakupu. Ogólna sytuacja była sprzyjająca, bo na giełdzie zaczęła się hossa i portfel naszego inwestora systematycznie przybierał na wartości. Po pięciu latach udało się uzyskać stuprocentową stopę zwrotu. Co dało rocznie 14,87%.

Studium przypadku niecierpliwego inwestora

A teraz sytuacja druga. Inwestor ten sam, tanio kupione akcje, na giełdzie trend wzrostowy, lecz nieco bardziej kapryśny, z wieloma niespodziewanym cofnięciami. Gołym okiem widać, że wzrosty idą jak po grudzie. Ale mimo tak trudnego rynku, szeroki indeks giełdowy jest około dwadzieścia procent wyżej niż był przed dwoma laty. Natomiast portfel naszego inwestora stoi w miejscu. Mija kolejny rok, indeks giełdowy zdążył wzrosnąć przez te trzy lata o trzydzieści pięć procent, a portfel naszego inwestora nadal bez większych zmian. Bowiem zysk na akcjach, które wzrosły został zniwelowany przez te, które spadły. Czy zatem, należy dokonać jakichś zmian? Jakiejś roszady. Tylko po co? Przecież wybrane akcje były kupione po naprawdę atrakcyjnych cenach względem prowadzonego biznesu. Czwarty rok ma się ku końcowi i sytuacja się powtarza. Cała giełda jest nieco ponad czterdzieści procent wyżej, a nasz inwestor zaczyna rwać sobie włosy z głowy, bo nie wie, dlaczego tak się dzieje i zaczyna wątpić w swoją metodę inwestycyjną. Poważnie zastanawia się, czy nie sprzedać wszystkiego i kupić, to co teraz rośnie.

Gdy emocje dojdą do głosu

A na rynku zapanowało doprawdy jakieś szaleństwo i akcje, na które niedawno nikt nie spojrzałby nawet jednym okiem wzrosły w krótkim czasie o prawie sto procent! Inna zaś spółka, która do tej pory zajmowała się produkcją drewnianych krzeseł, właśnie ogłosiła, że zmienia profil działalności i odtąd będzie zajmować się opracowaniem technologii pozwalającej na wytwarzanie czystej benzyny z wody pozyskanej z rzeki! Jej akcje rosną w ciągu jednego dnia o dwieście procent! Jak by tego było mało ludzie z branży venture capital zapowiedzieli, że będą mocno wspierać przedsięwzięcia mające na celu wyprodukowanie składanego samochodu elektrycznego dla czteroosobowej rodziny, który po złożeniu zmieści się do jednej teczki. Akcje spółek produkujące podzespoły dla branży samochodowej oraz te, które handlują częściami samochodowymi, po prostu wystrzeliły w górę jak rakieta. Co się dzieje? Zachodzi w głowę nasz inwestor. Czy wszyscy powariowali? Dostali małpiego rozumu? Przecież to wszystko nie ma najmniejszego sensu! Czy już nie znajdzie się nikt, kto trzeźwo spojrzałby na to, co się wokół wyprawia? Ale rosnące w szalonym tempie akcje, których nasz inwestor nie posiada, zaczynają podkopywać pewność siebie naszego bohatera. Jaki jest sens dalej utrzymywać swój portfel akcji, jeśli on ani drgnie? Pojawia się coraz więcej wątpliwości a pokusa, by dokonać jakiejś zmiany staje się coraz bardziej silna i nie do wytrzymania. Szczególnie, że wszystkie serwisy ekonomiczne jakby wspólnie się zmówiły i trąbią dzień w dzień o tym jak wspaniale teraz wszystko się rozwija i już zaczęły zachłystywać się, ile to przybędzie nam PKB w nadchodzących latach.

W głowie naszego inwestora niczym dalekie echo z oddali powraca myśl o kierowaniu się roztropnością i bez względu na wszystko trzymaniu się swoich zasad. Z drugiej strony, nie wiadomo skąd, pojawia się głos: „Niech szlag trafi roztropność! Czy nie widzisz, co się dzieje? Chcesz przegapić życiową szansę? Wskakuj zaraz do tego pociągu, bo za chwilę będzie za późno! I jakby tego było jeszcze mało, znajomi inwestora przechwalają się jacy są sprytni i ile już zdołali zarobić na rosnących akcjach.

Jak myślicie, co zrobił bohater tego tekstu? Trzymał się swoich zasad, czy je porzucił? Niełatwo jest oprzeć się takiemu zewnętrznemu jak i wewnętrznemu ciśnieniu. Gdy świat jest przeciwko nam, trzeba bardzo silnej woli, by móc skutecznie odeprzeć takie ataki.

Jeśli nasz bohater przeżył już kiedyś podobne momenty na giełdzie, to posiada pewne doświadczenie, które jest w takiej sytuacji nie do przecenienia, bowiem pomaga w podjęciu dobrej decyzji. Jeśli zaś jest młodym inwestorem, to zapewne porzuci swoją strategię i odda się czystej spekulacji na samym szczycie wzrostów. Będzie kilka razy dziennie sprawdzał notowania i czuł ekscytację wraz z każdym drgnięciem ceny. Strategia ta skończy się niestety w mało przyjemny dla niego sposób. Stary są niemal pewne.

Epilog tej historyjki jest taki, że w piątym roku trwania inwestycji spółki z portfela naszego inwestora zostały w końcu dostrzeżone i wzrosły łącznie o ponad sto procent, umożliwiając osiągnięcie piętnastoprocentowej stopy zwrotu rocznie. Czyli tyle, ile sobie na samym początku zakładał. Ale jak wytrzymać te cztery lata bez zysków, kiedy wszystko wokół rośnie jak na drożdżach?

Czy pieniądze szczęścia nie dają?

Ten drugi przykład jest zapewne bardzo interesujący dla psychologów, a może nawet i dla psychiatrów? Inwestycja przez pierwsze cztery lata wprawdzie nie przyniosła zysków, ale nie spowodowała też żadnych strat. A mimo to zachowanie przeciętnego inwestora w takiej sytuacji jest symptomatyczne. Zaczyna on odczuwać wewnętrzny niepokój tylko z tego powodu, że nie zarobił, kiedy powinien był. To, że nie stracił, nie ma dla niego żadnego znaczenia. Jest poirytowany tym, że jego założenia oraz wybrany sposób inwestowania nie sprawdził się. Uwierzcie mi, iż zachowanie takiego człowieka ulega wówczas zauważalnej zmianie. Oględnie mówiąc, będzie on bardziej nieprzyjemny dla swojego otoczenia. Dotyczy to również jego rodziny, która najbardziej na tym wszystkim ucierpi. Jego rozdrażnienie będzie widoczne gołym okiem. I dopóki nie nabierze pokory, a posiadane ego nie zejdzie niżej, wciąż będzie męczył się z powodu podjętych decyzji.

Często zapominamy, że pieniądze w życiu to nie wszystko i są rzeczy od nich ważniejsze.

Znamy przecież to powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają, aczkolwiek są tacy, którzy dodają: tym którzy ich nie mają.

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 28.02.2023 r.

Property & Capital Advisors sp. z o.o. z siedzibą we Wrocławiu informuje, że niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. Prezentowane wyniki historyczne opierają się bądź na obliczeniach podmiotów trzecich, gdzie źródła zostały podane bądź na obliczeniach własnych i nie uwzględniają inflacji oraz opłat związanych z umową ubezpieczenia, jak również nie stanowią gwarancji osiągnięcia podobnych wyników inwestycyjnych w przyszłości.

W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Inwestora, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego.

Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej.

Z Pamiętnika Głównego Analityka: Giełda akcji to sklep - czekajcie na promocje!

Wszyscy zapewne znacie, jak to jest, gdy wasze oczekiwania, do których łatwo można się przywiązać, rozmijają się z rzeczywistością. I to rozmijanie pojawia się na tyle często, że potrafi wprawić Was w irytację, którą nie sposób ukryć. Dotyka to szczególnie tych z nas, którzy mają wbudowany w sobie tzw. „gen” doskonałości. Dopiero pewna ilość podobnych do siebie przypadków, które nonszalancko zowiemy wpadką albo złośliwością nieokrzesanego losu, jest dla nas jak dzwonek na pobudkę. W zależności od posiadanego charakteru jedni potrzebują tychże dzwonków więcej, a inni mniej. Aczkolwiek znajdą się i tacy, którzy z tego odrętwienia nigdy się nie przebudzą. Wciąż będą karmili się nadzieją na dokładne osiągnięcie założonego celu. Przynajmniej do chwili, gdy spostrzegą, że ilość tych „pustych” trafień jest na tyle duża, by zacząć traktować całość jako regułę, a nie odosobniony przypadek. Tak się bodajże dzieje ze wszystkim w naszym życiu. Również w tym, co nazywamy inwestowaniem na rynku kapitałowym.

Cel – zarabianie na inwestycjach giełdowych

Zatem, czymże jest postanowienie, gdy ktoś mówi sobie tak:

Przez nadchodzące pięć lat chcę zarabiać na inwestycjach giełdowych około piętnastu procent rocznie. Przeto, rychło zabiorę się za skrupulatne analizowanie spółek giełdowych i znajdę taką, która pozwoli mi na osiągnięcie tego rezultatu. Powinien być to biznes, który przetrwał próbę czasu. Którego nie zmogły kryzysy, recesje, zastoje gospodarcze.

Zastanawiamy się, czy ma to sens? Czy w odniesieniu do rynku kapitałowego stawianie przed sobą tak dokładnie określonych celów jest odpowiednie? A co z ryzykiem straty? Gdzie podziało się aktywne zarządzanie? Pytania się mnożą, a sensowne na nie odpowiedzi nawet nie majaczą na horyzoncie. Jednak w tej chwili zostawmy na pewien czas te pytania bez odpowiedzi i przyglądnijmy się, w jaki sposób poradził sobie nasz bohater z tym wyzwaniem.

Zauważyliśmy, że swoje działania poprzedza on dogłębnym analizowaniem spółek. Stąd pewność, że posiadł w tej dziedzinie pewne umiejętności, inaczej nie wspominałby nam o tym. Z zapałem zabiera się za analizowanie dostępnych możliwości i po wykonaniu benedyktyńskiej pracy wybór pada na pewną firmę. Niech nazwa tej spółki pozostanie dla nas tajemnicą. Zresztą nie o nazwę tutaj idzie, ale o zastosowanie określonej metody inwestycyjnej. Metody, którą dla naszych celów nazwiemy po prostu strategią. Pozostaje do wykonania jeszcze jedna rzecz, ale za to mająca kolosalne znaczenie dla osiągnięcia postawionych sobie celów. Jest nią ustalenie szacunkowej wartości naszej firmy. Istnieje pewna niepisana zasada mówiąca, że za firmy najlepsze trzeba zapłacić więcej niż za firmy przeciętne. Ale jest również inna reguła, która podpowiada nam, że jeżeli znajdziesz w końcu taką świetną firmę, lecz zapłacisz za nią zanadto wysoką cenę, to twoje wyniki inwestycyjne będą albo dość liche albo co najwyżej zbliżone do średniej rynkowej, którą określa się w przedziale od 8% do 10%. Interesującym przykładem pokazującym nam, w jaki sposób to działa może być dla nas Microsoft. Jest to firma powszechnie znana, dysponująca rozpoznawalną globalnie marką, nadzwyczaj szybko się rozwijająca i działająca w branży, która daje ogromne możliwości. Zatem wydaje się być ona całkiem dobrym kandydatem do portfela inwestycyjnego.

Gorączka dotcomów i akcje Microsoft

Przenieśmy się zatem nieco w czasie, do grudnia 1999 roku. Wówczas to gorączka dotcomów osiągała swoje apogeum. Akcje Microsoftu również znalazły się po właściwej stronie rynku i od 1994 r., czyli przez sześć lat wzrosły ponad dwudziestotrzykrotnie (23x). Daje nam to średnio 68,63%-owe tempo wzrostu na jeden rok. W tym czasie przychody ze sprzedaży wzrosły nieco ponad pięciokrotnie (5,3x), za to zysk na akcję wzrósł niemalże osiem razy (7,7x). Czyli średnio 40,5% rocznie. Wskaźnik cena do zysku (P/E) na początku 1994 r. wynosił 38,2x, a pod koniec 1999 r. osiągnął poziom 75,82x, co daje nam prawie dwukrotny wzrost tego parametru. Interesujące jest w tym przypadku także i to, że szczegółowe badania, jakie przeprowadził znany w USA inwestor – William O’Neil (wydawca gazety Investors Busienss Daily i serwisu Investors.com) pokazują nam, że jeśli akcje jakiejś dochodowej spółki rosną przez pewien okres np. kilku lat i wskaźnik cena do zysku (P/E) podwoi w tym czasie swoją wartość, to jest to dobry czas, by zacząć rozważać sprzedaż takich akcji.

Przyglądamy się tym liczbom i stwierdzamy, że wówczas Microsoft ze swoim Windows’em i Office’m, to znakomity biznes osiągający w 1994 r. marżę netto na poziomie 24,65%. Bez zadłużenia odsetkowego. Potrafiący generować pokaźną ilość gotówki.

Fakt, Microsoft to w tamtym czasie autentycznie znakomity biznes. Kolejne wersje Windows’a biły rekordy popularności, np. taki Win ‘98, po który w dniu premiery ustawiały się kolejki (sklepy internetowe nie były wtedy tak powszechne jak dzisiaj). W tamtym czasie Microsoft w odróżnieniu od wielu innych firm technologicznych był firmą zyskowną, nawet bardzo zyskowną i działał w szybko rozwijającej się branży. Zatem pod koniec 1999 r. akcje tej spółki mogły uchodzić za dobrą inwestycję. Stopa zwrotu na kapitale wynosiła 34,55%, a marża zysku netto osiągnęła poziom 39,42% oprócz tego spółka posiadała ponad 17 mld USD w gotówce oraz znakomite perspektywy na kolejne lata. Czego chcieć więcej? Otóż to, roztropny inwestor po zbadaniu kluczowych parametrów fundamentalnych powinien przejść teraz do wyceny biznesu. Zastanawia się, ile dać za taką firmę? Czy aby nie jest w tej chwili za droga? Tutaj przychodzi nam z pomocą stare jak świat powiedzonko, które koniecznie trzeba przywołać i które doprawdy warto zapamiętać. A brzmi ono tak:

najlepsza na świecie firma, ale kupiona po zawyżonej cenie to kiepski interes.

Dlatego nie wystarczy tylko znaleźć świetnie prosperującą firmę, powinna być ona jeszcze atrakcyjnie dla nas wyceniona. Kupienie akcji spółki, która jest warta ponad siedemdziesięciokrotność rocznego zysku niesie ze sobą poważne ryzyko ugrzęźnięcia w inwestycji, która może nie przynieść nam oczekiwanych rezultatów przez naprawdę długi czas. Jeśli taka spółka wyceniona na ponad siedemdziesięciokrotność rocznego zysku rozwijałaby się w tempie średnio 10% rocznie i co roku przeznaczałaby cały zysk na dywidendę, to zainwestowaną kwotę otrzymalibyśmy nominalnie po dwudziestu dwóch latach. Jeśliby natomiast rozwijałaby się w tempie 20%, to zajęłoby nam to lat piętnaście, a 30% tempo wymagałoby lat dwanaście, by odzyskać zainwestowany kapitał.

Zakup akcji w szczycie ostatniego trendu wzrostowego

Jednakże rozwińmy naszą opowieść dalej i udajmy się śladami, jakie pozostawiły dla nas akcje Microsoftu. Skuszeni niezwykłymi dokonaniami tej firmy nie chcemy po raz kolejny stracić wspaniałej okazji inwestycyjnej. Odczuwamy zniecierpliwienie spowodowane tym, że ominęła nas ostatnia fala giełdowej hossy. Szczególnie, że zewsząd słychać, iż obecne wyceny spółek, mimo że wysokie względem wieloletnich średnich, są jak najbardziej uzasadnione. Bowiem upowszechnienie internetu otwiera teraz zupełne nowe możliwości rozwoju. W związku z tym należy przystosować kryteria wyceny akcji do tego nowo odkrytego środowiska. Zatem postanawiamy, pomimo ich horrendalnej wyceny, zainwestować w akcje tej spółki w dniu 27.12.1999 r. Tego dnia cena na zamknięciu giełdy wyniosła $59,56. Uważamy się za inwestora cierpliwego, długoterminowego. Wprawdzie nie wiemy, co czeka nas po drodze, jednakże pragniemy mieć udział w biznesie Microsoftu, bo uważamy, że firma ta w dalszym ciągu będzie rozwijać nowe linie produktowe o dużej rentowności i ma wyjątkowy potencjał pozwalający jej wykorzystać najnowsze trendy w dziedzinie technologii informatycznych.

Nasze analizy i przewidywania okazały się jak najbardziej prawidłowe, może poza jednym, tempo rozwoju biznesu nie było już tak dynamiczne jak w minionej dekadzie. Jednak tym się zanadto nie zamartwiamy, bo przecież zależy nam na długim horyzoncie inwestycyjnym. Jednakże po pewnym czasie okazało się, że kupiliśmy te akcje w szczycie ostatniego trendu wzrostowego. No cóż, tak czasami bywa, gdy niecierpliwość wygra ze zdrowym rozsądkiem.

Spójrzmy przeto, co wydarzyło się w kolejnych latach i dowiedzmy się, czy nasza decyzja o zakupie firmy wycenionej bardzo wysoko była słuszna.

Co robić, gdy cena akcji spada?

Akcje Microsoftu przez cały 2000 r. spadały, podobnie jak cały rynek, osiągając minimalny poziom $20,13. Na ostatniej sesji giełdowej tego roku cena zamknięcia wyniosła $21,69. Oznacza to dla nas stratę 63,58%. Przy tym poziomie wyceny wskaźnik cena do zysku (P/E) wyniósł 23,84, co jest już wielkością bardziej strawną, bowiem spółki z sektora IT są zazwyczaj wyżej wycenione niż cały rynek. W zależności od panującej koniunktury będzie to od 30% do 50% więcej.

</>Zatem, jeśli posiadamy jeszcze wolne środki, to teraz możemy je przeznaczyć na dokupienie akcji Microsoftu po bardziej atrakcyjnej wycenie niż poprzednio. Jednak niestety, dotkliwa strata na tych akcjach uświadamia nam, że zdecydowanie przepłaciliśmy za tą firmę. Przeto lękamy się posyłać nowy kapitał w ślad za tym starym. Nie mamy pojęcia, czy te akcje nie będą spadać dalej i wycena stanie się jeszcze bardziej atrakcyjna.

Lecz aby nie trzymać Was w niepewności ujawnię, co wydarzyło się w kolejnych latach i do czego może prowadzić inwestycja w daleko przewartościowane akcje.

Źródło: Tradingview.com (interwał miesięczny)

Trzeba było czekać aż do czwartego kwartału 2016 r., by cena Microsoftu trwale powróciła na poziom naszego zakupu. Interesujące w tej historii jest to, że przez te siedemnaście lat Microsoft zwiększał swoje przychody ze sprzedaży oraz zyski. Tyle, że tempo tego wzrostu daleko odbiegało od tempa z poprzedniej dekady. Bowiem sprzedaż rosła średnio 10,53% rocznie, a zysk na akcję rósł średnio 6,14% rocznie. Rynek uświadamia nam, że poprzednie szalone wzrosty z nawiązką zdyskontowały nadchodzące chudsze lata. Poniższy wykres pokazuje nam, jak wyglądał przebieg tych dwóch wielkości.

Natomiast kolejny wykres przedstawia nam kształtowanie się ceny akcji na koniec każdego roku oraz wskaźnik cena do zysku (P/E), a także zysk na akcję.

Źródło: obliczenia własne

Inwestor par excellence

Wniosek z tego jest dla nas taki, że na giełdzie popłaca cierpliwe oczekiwanie na okazję inwestycyjną. Jeśli pragniemy zostać inwestorem par excellence, to powinniśmy kształtować w sobie określone zachowania. Należy przede wszystkim wyuczyć się panowania nad swoimi emocjami, bowiem to one odpowiadają za większość popełnianych błędów. Jeśli ominie nas jakaś okazja inwestycyjna, to nie wpadajmy od razu w rozpacz. Nie zamartwiajmy się tym, że coś przegapiliśmy i oto teraz nie będzie możliwości nadrobienia straconego czasu. Takie postawienie sprawy jest niezwykle szkodliwe, bowiem utrwala nam w nas niedobrą postawę, że jesteśmy słabi i nie potrafimy poruszać się po rynku. Pamiętajmy, ze nikt z nas nie jest wolny od popełniania błędów, nawet tych najbardziej kuriozalnych i szkolnych. Polecam Wam wszystkim potraktowanie giełdy jakby to był tylko sklep z wystawionymi produktami, których ceny codziennie się zmieniają. A my zaglądamy do tego sklepu jedynie po to, by sprawdzić, czy są tam jakieś intersujące nas promocje.

Cierpliwość popłaca

Spójrzmy zatem na to, co daje nam cierpliwe oczekiwanie na owe promocje. W przypadku opisanej wyżej inwestycji w akcje Microsoftu powstrzymanie się od zakupu pod koniec 1999 r. ze względu na zanadto wysoką wycenę daje nam spore możliwości manewru. Możemy wprawdzie pokusić się o zakup tych akcji po ich spadku o 65%, choć wskaźnik P/E na poziomie 23,84 może wydawać nam się nadal nadto wysoki, to jednak w przypadku takich firm jak Microsoft jest to wycena całkowicie akceptowalna, wprawdzie nie jest to jeszcze super okazja, ale część naszych środków możemy już ulokować w te akcje. Oprócz tego, po pęknięciu bańki dotcomów, która zdewastowała wiele obiecujących biznesów, klimat inwestycyjny w przypadku spółek IT był nie najlepszy, co jest dobrym prognostykiem na przyszłość. Nasza decyzja po wstępnym zakupie: czekamy z naszym kapitałem na wyklarowanie się sytuacji. To oczekiwania jest dość długie, bo dopiero po Globalnym Kryzysie Finansowym w 2008 r. akcje Microsoftu osiągają poziom na koniec tego roku $19,44, za to wskaźnik P/E spadł do poziomu 10,23. Analizując pierwszy diagram, orientujemy się, że przez ostatnie lata przychody ze sprzedaży oraz zyski nieustannie rosły. Zatem obecną wycenę w giełdowym sklepie możemy uznać za naprawdę promocyjną. Decydujemy się na zakup akcji po cenie $19,44. Po raz drugi promocja pojawi się podczas kryzysu zadłużeniowego w Eurostrefie w 2011 r. Wówczas to wskaźnik P/E dla naszej spółki spadł do 9,51. Dokupujemy akcji po cenie $25,96.

Przypominam, że jesteśmy długoterminowym inwestorem, który kieruje się jakością i wartością biznesu, a nie jedynie zachowaniem się cen akcji na giełdzie. Nasza cierpliwość zostaje nagrodzona. Przez kolejne lata przychody ze sprzedaży rosły jak na drożdżach, osiągając na koniec 2021 r. poziom $22,27 na jedną akcję, daje to razem $168,1 mld. A zysk na jedną akcję wyniósł $8,12, razem $61,27 mld. Natomiast cena akcji osiągnęła w dniu 27.12.2021 poziom $342,45.

Licząc dla uproszczenia średnią arytmetyczną cenę zakupu, tj. Obliczenia-wzor, zauważmy, że akcje Microsoftu wzrosły przez ten czas ponad piętnastokrotnie (15,3x). A wskaźnik P/E, który osiągnął na koniec 2021 r. poziom 42,25, ponownie wzrósł dwukrotnie od czasu naszego pierwszego zakupu, co oznaczałoby dobry moment do sprzedaży akcji. I rzeczywiście w styczniu 2022 r. rozpoczął się spadek ceny akcji i do listopada 2022 r. cena obniżyła do $214, czyli o prawie 40%, a wskaźnik P/E spadł do 22. Jest to już znany nam poziom, przy którym ponownie możemy rozważać zakup tych akcji. Od listopada 2022 r. akcje te wzrosły do dzisiaj o 25%, a wskaźnik P/E wynosi 29,7.

Jest jeszcze jedna ciekawa wyliczanka. Ta dotycząca pierwszej inwestycji w 1999 r. po cenie $59,56. Jeśli bylibyśmy na tyle twardzi, że trzymalibyśmy te akcje do 27 grudnia 2021 r., to nasz średni roczny zysk z takiej inwestycji wyniósłby 10,60%.

To, co przedstawiłem powyżej nie jest oczywiście żadną uniwersalną metodą inwestycyjną. Bowiem należy pamiętać, że sam wskaźnik P/E może okazać się dość zwodniczy, gdy idzie o podejmowanie decyzji i dlatego konieczne jest uwzględnienie innych aspektów odnoszących się do konkretnej spółki. Chodziło mi przede wszystkim o pokazanie pewnego sposobu myślenia, gdy próbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy już nadszedł ten dobry moment do kupna akcji, czy lepiej jeszcze zaczekać na atrakcyjniejsze wyceny. Powtórzę zatem to, co wcześniej mówiłem: na pierwszym miejscu chłodny umysł i zdrowy rozsądek. Unikajmy chciwości i nie przejmujmy się utraconymi okazjami, bo po nich przyjdą kolejne.

Wobec powyższego przypominam ponownie, aby traktować giełdę jako sklep, gdzie możemy kupić dobrej jakości produkty po atrakcyjnych cenach.

Inwestowanie w kilku krokach

Aby nie pozostawić Was zupełnie bez wskazówek, podpowiem Wam co nieco, w jaki sposób możecie zacząć, a później kontynuować swoją przygodę inwestycyjną.

Pierwszą czynnością powinno być sporządzenie listy spółek, które będą w orbicie waszego zainteresowania. No, dobrze, ale jakie to mają być spółki? Polecam, aby były to przede wszystkim firmy, których biznes jest dla nas zrozumiały i są to biznesy posiadające znane powszechnie marki. Na przykład takie firmy jak Nike, Coca-cola, Apple, Visa, Master Card, BMW, Ferarri, Mercedes, Unilever, Nestle, itp. To są oczywiście tylko przykłady. Duga sprawa, firmy te powinny działać od co najmniej dziesięciu lat i ich trend przychodów ze sprzedaży za ten okres powinien być wyraźnie wzrostowy. Podobnie zyski, powinny w przeciągu ostatnich dziesięciu lat rosnąć, a nie stać w miejscu lub co gorsza maleć. To podejście uwzględnia naturalnie okresowy spadek przychodów jak i zysków przez rok lub dwa. Nie zapominajmy, że naszym celem jest znalezienie inwestycji, którą będziemy trzymali przez dobrych kilka lat, dlatego dużą wagę powinniśmy przykładać do wyceny firmy. W ten sposób przeszliśmy do punktu trzeciego. Niezłym sposobem kupowania takich firm jest cierpliwe oczekiwanie na znaczące spadki cen ich akcji spowodowane albo ogólną sytuacją rynkową, na przykład okresem spowolnienia gospodarczego lub recesji, albo gdy taką spółkę dotknęły jakieś problemy, które na tyle wystraszyły inwestorów, że w pośpiechu, wręcz panicznie, pozbywali się jej akcji sprowadzając cenę o kilkadziesiąt procent niżej. Wówczas powinniśmy ocenić, czy problemy są istotnie poważne, iż długofalowo zagrażają przychodom i zyskom, czy też nie i są spore szanse na to, że firma upora się z nimi w nadchodzących kwartałach. Zapytacie, co to znaczy znaczące spadki? Niech za przykład posłuży nam tutaj spółka Nike, notowana na giełdzie w Nowym Jorku od stycznia 1981 r. Czyli mająca wystarczająco długą historię, pozwalającą nam ocenić jej dokonania. Przez ten długi czas przechodziła ona przez spowolnienia gospodarcze, recesje, krachy giełdowe, kryzysy finansowe. Słowem wszystkie atrakcje, jakie na własnej skórze doświadcza inwestor giełdowy. Jeśli otworzycie sobie wykres akcji tej spółki w interwale miesięcznym, to zauważycie, że przez te ponad czterdzieści lat było dwanaście okresów, podczas których spadki były większe niż 40%. Średnia arytmetyczna z tych dwunastu spadków wyniosła 50,7%. Jest to dla nas niezwykle cenna informacja. Bowiem jeśli pojawi się taka sytuacja, że spadki wyniosą powyżej 50%, to szanse na dalsze zniżki stają się coraz mniejsze. Wiele zależy od przyczyn tych spadków. Warto wtedy zastanowić się nad powolnym akumulowaniem takich akcji. Ostatnia zniżka ceny akcji Nike od grudnia 2021 r. do września 2022 r. wyniosła 54,1%. Była to zatem świetna okazja to zakupu tych akcji dla ostrożnego inwestora. Od tego momentu akcje wzrosły już 60%. Ja określam takie spółki jako „wańka-wstańka”. One zawsze się podnoszą i pozwalają osiągać niesłychane zyski. W przypadku takich ugruntowanych firm, im niżej spadnie cena ich akcji z powodów rynkowych, tym bardziej spada prawdopodobieństwo poniesienia straty na takiej inwestycji. Pod warunkiem, że nasz horyzont inwestycyjny jest wystarczająco długi. Problemy z koniunkturą gospodarczą nie trwają wiecznie i w końcu ustępują, nadchodzi wiosna, a z nią pojawia się kolor zielony.

Nike-

Wzrosty i spadki spółki General Electric

Jednak, by być wobec Was uczciwym, należy Wam się jeszcze jeden przykład, który pokazuje, że sprawa nie jest znowu taka prosta i oczywista. Tym przykładem niech będzie znana powszechnie spółka General Electric (GE). Za czasów jej głównego menedżera Jacka Welcha, były to lata 1981-2000, akcje tej spółki wzrosły pięćdziesiąt siedem razy (57x). A największy spadek ceny jej akcji miał miejsce podczas krachu w 1987 r. i wyniósł (-43,6%). Przez te dwadzieścia lat tych większych spadków było łącznie pięć od -19,7% do -34,7%. Niżej zamieszczam wykres tej spółki w interwale miesięcznym.

Po 2000 r., kiedy akcje spadły już o 65% mogło wydawać się, że to świetna okazja inwestycyjna. Fakt, od 2003 r. do 2007 r. akcje GE wzrosły o 100%, ale podczas Globalnego Kryzysu Finansowego (2007-2009) spadły o 86%! I była to wtedy rzeczywiście świetna okazja inwestycyjna, bowiem od 2009 r. do 2016 r. dały one 478 % zysku. Potem ponownie mieliśmy spadek o 82%. Zauważcie, że przez te ponad 20 lat akcje GE nie zdołały pokonać szczytu z 2000 r. Takie a nie inne zachowanie się akcji tej spółki wzięło się stąd, że firma po odejściu Jacka Welcha straciła niewątpliwie swój jasny blask i pojawiły się problemy wewnętrzne, strukturalne, z którymi musiała się nieustannie zmagać.

Przedsiębiorstwo to ma bardzo zdywersyfikowaną działalność: silniki samolotowe, urządzenia do produkcji energii elektrycznej, po wyrafinowane urządzenia medyczne do badań tomografem i rezonansem. Stąd między innymi bierze się trudność w ocenie całości prowadzonego przez GE biznesu.

Jak widzicie ta metoda kupowania uznanych firm po niskich wycenach ma swoją wadę polegająca na ocenie tego, czy obniżka wyceny jest spowodowana jedynie przez ogólne warunki rynkowe, które nie wpływają negatywnie na sam biznes, po których ustąpieniu akcje znowu powrócą do trendu wzrostowego. Czy też są to problemy głębsze, natury wewnętrznej, oddziałujące negatywnie na biznes. Na przykład polegające ogólnie na tym, że firma przegapiła jakieś istotne zmiany na swoim ryku i nie jest teraz zdolna dotrzymać kroku konkurencji i wlecze się gdzieś z tyłu całego peletonu zadowalając się niskimi marżami.

Źródło: Tradingview.com

Zarabianie podczas recesji i krachów – czy to możliwe?

Te najlepsze i najbardziej pożądane firmy są najbardziej atrakcyjnie wycenione tylko podczas recesji, krachów i innych podobnych im zawirowań. Właśnie w tym idealnym do inwestycji czasie będziecie słyszeli wokół siebie jedynie negatywne komentarze, opinie, analizy i wypowiedzi różnej maści mędrców głoszące najgorszy okres w historii giełd. Pojawią się hasła o „końcu świata”, o tym, że rynek akcji nie podniesie się przez kilka dobrych lat, że lepiej dać sobie z akcjami spokój, że odtąd najlepsze będą obligacje skarbowe dające pewny odsetkowy kupon. W takim klimacie doprawdy trudno się przemóc i nie zwracać na nie uwagi. Do pewnego stopnia będą one na nas oddziaływać. Jednak to właśnie wtedy należy zakryć uszy i oczy i skupić się przede wszystkim na ocenie poszczególnych biznesów.

Nie polecam natomiast stosowania tej metody w przypadku spółek młodych i nie dość stabilnych. Ich akcje mogą spaść nawet o 80-90% jak to miało miejsce w od 2021 r. w przypadku wielu firm z USA i nie podnieść się przez długi czas, a nawet zbankrutować, np. Shopify (-86%), Zoom Video (-89%), Snap (-91%), Spotify (-82%) , Docu Sign (-87%), to tylko kilka przykładów. I na nic zadadzą się wówczas nawet najbardziej wyrafinowane metody inwestycyjne.

PS Dzisiaj sytuacja znowu się powtarza. Teraz zaczyna się nowa gorączka, ta ze sztuczną inteligencją (AI – Artificial Intelligence). Zobaczymy dokąd ona nas zaprowadzi.

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 31.01.2023 r.

Property & Capital Advisors sp. z o.o. z siedzibą we Wrocławiu informuje, że niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. Prezentowane wyniki historyczne opierają się bądź na obliczeniach podmiotów trzecich, gdzie źródła zostały podane bądź na obliczeniach własnych i nie uwzględniają inflacji oraz opłat związanych z umową ubezpieczenia, jak również nie stanowią gwarancji osiągnięcia podobnych wyników inwestycyjnych w przyszłości.

W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Inwestora, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego.

Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej.

Z pamiętnika Głównego Analityka: Tajemniczy świat finansów

Zależność przyczyna - skutek

 Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, co tak naprawdę wokół Was się dzieje i dlaczego w ogóle się dzieje to, co się dzieje? Głębsza refleksja nad tym, powinna doprowadzić nas do konkluzji, iż wszystkie zdarzenia nie pojawiają się ot, tak sobie, same z siebie. Zawsze bowiem występuje ku temu określona przyczyna. Dotyczy to zarówno natury ożywionej jak i nieożywionej. I gdy od czasu do czasu przyglądamy się jakimś niewytłumaczalnym na pierwszy rzut oka zjawiskom, odnoszącym się szczególnie do sfery ekonomii i polityki, dobrze jest wtedy skierować swój wzrok w pewne miejsce. Nierzadko jest ono zakryte dla naszych oczu. Jednak tam właśnie bije źródło będące niepodważalnym dowodem na to, że to co obserwujemy wywołane zostało przez określone siły zdolne zainicjować całą sekwencję wydarzeń. Inną zgoła kwestią do wyjaśnienia jest z kolei to, czy owe sprawcze siły posiadają odpowiednią moc, by później kontrolować przebieg zainicjowanych przez siebie wydarzeń. W tym miejscu dotykamy fundamentalnego pytania, które wypada nam tutaj postawić. Czy ludzie zajmujący w hierarchii społecznej wysokie stanowiska i posiadający w swych rękach nadaną im prawem władzę, kierują się wspomnianym w naszym ostatnim Pamiętniku Analityka łacińskim powiedzeniem: cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec? Myślę, że znacie odpowiedź. Kruchość systemów bankowych Do podjęcia tego tematu skłoniły mnie niedawne wypadki, które o mało co nie wywołały poważnego kryzysu bankowego. Chodzi tutaj o upadłość kalifornijskiego Silicon Valley Bank założonego w 1983 r., który działał w obszarze start-upów i funduszy venture capital. Lecz dość niefrasobliwie zarządzał swoją płynnością finansową i z tego powodu wpakował się w poważne kłopoty, które ostatecznie doprowadziły do bankructwa. Jednak zacznijmy może od tego, że cały globalny system bankowy, w którym uczestniczą również i nasze banki, znajduje się stale o krok od kryzysu. Kroczy bowiem bardzo blisko krawędzi urwiska i wystarczy lekki podmuch, by runął w dół. Ten pozorny spokój, który obserwujemy na co dzień, niech nas nie zmyli. Lecz owi wspomniani na wstępie funkcjonariusze, posadzeni na wysokich szczeblach drabiny społecznej, wciąż muszą uspokajać nas, że przecież system dysponuje poważnymi zabezpieczeniami, których głównym zadaniem jest dbanie o bezpieczeństwo naszych pieniędzy ulokowanych w bankach. Oprócz tego nad całością czuwają szacowne instytucje mające reagować w odpowiednim momencie na zagrożenia, by nie dopuścić do katastrofy. Wszystko to prawda, ale podobnie jak wszelkie obowiązujące przepisy prawa obarczone są niedoskonałością, bowiem sporządzone zostały ludzką ręką, tak również i regulacje porządkujące rynki finansowe zawierają ex officio ograniczenia nieuwzględniające kreatywności samego rynku. A reakcja tychże instytucji na pojawiające się ekscesy na rynkach finansowych nigdy nie jest prewencyjna, ale zawsze ex post, gdy sytuacja wymusza sięgnięcie po bardzo niestandardowe narzędzia. Zastosowanie tychże niestandardowych narzędzi łagodzi przez pewien okres występujące napięcia, by w konsekwencji doprowadzić później do jeszcze większych zaburzeń w systemie finansowym. Z taką w istocie sekwencją zdarzeń mamy do czynienia od 2008 r., czyli od wybuchu Globalnego Kryzysu Finansowego. Apogeum tego wystąpiło oczywiście podczas nieszczęsnych lockdownów, kiedy doszło do drukowania pieniędzy na masową skalę. Dlaczego wspominam o kruchości całego systemu finansowego? Odpowiedź na to pytanie daje nam mało znana powszechnie instytucja schowana gdzieś w Departamencie Skarbu USA. Nazywa się: The Office of the Comptroller of the Currency (OCC). Jest niezależnym biurem Departamentu Skarbu USA. OCC reguluje i nadzoruje wszystkie banki krajowe, federalne stowarzyszenia oszczędnościowe oraz federalne oddziały i agencje banków zagranicznych. Co kwartał publikuje ona tzw. Quarterly Report on Bank Trading and Derivatives Activities. Zawierający informacje dotyczące wielkości pozycji na kontraktach terminowych sektora bankowego w USA. Podjąłem się odszukania takiego raportu i znalazłem go, datowany jest na koniec trzeciego kwartału 2022 r. Możemy dowiedzieć się z niego, że banki w USA posiadają otwarte pozycje na kontraktach terminowych na kwotę 195 bilionów USD! suma wręcz przeogromna - strona 12 i 13 tegoż raportu. Dla porównania podam, że cały PKB dla USA to ok. 25 bilionów USD, natomiast globalny PKB to 101,5 biliona USD. Ciekawostką jest to, że 95% tej sumy przypada na zaledwie pięć banków: JP Morgan, Goldman Sachs, Citi Bank, Bank of America, Wells Fargo. Dokładna tabela opisująca wszystkie banki znajduje się na stronie 20. Tabelka zamieszczona poniżej z tegoż właśnie raportu pokazuje nam, jaka kwota przypada na kontrakty w zależności od rynku. Jak możemy zobaczyć największe pozycje przypadają na rynek stóp procentowych i rynek walutowy – forex (FX). Inną ciekawostką jest to, że centralnie rozliczanych kontraktów, czyli pod określonym nadzorem jest 41,7%. Reszta to umowy dwustronne, niestandaryzowane i przez nikogo nie nadzorowane (patrz tabela na stronie 15 raportu). 

Jak działa reasekuracja banków?

 Z tego między innymi powodu napisałem na wstępie, że sektor bankowy kroczy blisko urwiska. Jednak sytuacja może wyglądać zgoła ciekawiej. Uwzględniając bowiem zarządzanie ryzykiem domyślamy się i tego, że bank który zawarł ze swoim klientem kontrakt na stopę procentową lub kurs walutowy nie zamierza brać na siebie całego ryzyka z nim związanego. Znajduje zatem inny bank lub klienta by dokonać z nim transakcji przeciwstawnej, po to, by doprowadzić do pozycji neutralnej z punktu widzenia banku. Jest to pewnego rodzaju reasekuracja. Problem w tym, że tak postępują wszystkie banki, a ilość podmiotów, z którymi można dokonać takich manewrów jest przecież skończona. I w ten oto sposób, jeśli wszyscy ze wszystkimi się reasekurują, to nie ma nikogo, kto posiadłby naprawdę neutralną pozycję, bowiem wszyscy są splatani tą samą liną. Nadzwyczaj obrazowo przedstawione to zostało w skeczu pt. Dług, w którym Jan Kobuszewski wyjaśnia Kazimierzowi Brusikiewiczowi skąd bierze się światowy kryzys gospodarczy, mówiąc, iż wygląda to mniej więcej tak: Ameryka pożyczyła Anglii, następnie Anglia pożyczyła Francji, potem Francja pożyczyła Szwajcarii, Szwajcaria Italii, Italia Niemcom, Niemcy Anglii, a Anglia Ameryce. Po tym wyjaśnieniu skołowany Brusikiewicz zadaje znamienne pytanie: to kto ma te pieniądze? 

Ten skecz można odnaleźć w sieci, obejrzyjcie go sobie a dowiecie się jaka była odpowiedź na to pytanie. Tym niemniej, tak właśnie wygląda współczesny system finansowy. Jedna, ogromna sieć wzajemnych powiązań. A jej skomplikowanie i zrozumienie przerosło już dawno nasze ludzkie możliwości. 

Działanie instytucji zaufania publicznego w teorii 

Cofając się do pierwszego akapitu, gdzie jest mowa o występującej zależności: przyczyna – skutek, wypada nam teraz wyjaśnić, dlaczego to wszystko tak wygląda i skąd się wzięło? Należy zacząć przede wszystkim od tego, że banki, firmy ubezpieczeniowe oraz inne podmioty należące do sektora finansowego są instytucjami zaufania publicznego, odpowiedzialnymi za stabilność całego systemu. Stąd niejako można wyprowadzić oczywisty wniosek, że powinny być one zarządzane w sposób szczególnie roztropny. Lecz, cóż właściwie w tym wypadku oznacza słowo roztropny? Otóż w pierwszej kolejności idzie tutaj o zmianę w hierarchii celów. Bowiem to ona jest w znacznym stopniu odpowiedzialna za pojawiające się ekscesy w sektorze finansowym i wprowadzanie wciąż nowych regulacji niczego tutaj nie służy. Zmiana ta powinna opierać się na tym, że na pierwszym miejscu, zamiast dążenia do maksymalizacji zysków, powinno stać bezpieczeństwo finansowe banku. Wprowadzenie takiego rygoru automatycznie wpływa na sposób zarządzania ryzykiem przechylając go w stronę zdecydowanie konserwatywną, gdzie zyski byłyby stabilne i w miarę przewidywalne, będące wynikiem bezpiecznego zarządzania. Mogły być traktowane jako stałe i przewidywalne dywidendy, regularnie wypłacane akcjonariuszom. Mielibyśmy wtedy do czynienia z instytucją finansową, która z jej akcjonariuszy czyniłaby de facto rentierów otrzymujących stabilny strumień dochodów. Sami by wówczas decydowali, czy reinwestować otrzymywane kwoty w akcje swojego banku w celu otrzymywania w przyszłości jeszcze większej dywidendy, czy może ulokować kapitał w inne dobrze rokujące biznesy spoza sektora bankowego. Aprecjacja kapitałowa byłaby w tym wypadku drugorzędna. 

Maksymalizacja zysków przez banki w praktyce

 Dzisiaj natomiast istniejący paradygmat maksymalizacji zysków przez banki komercyjne zachęca zarządy tychże do podejmowania naprawdę ogromnego ryzyka, za które nie ponoszą żadnej poważnej odpowiedzialności. Dodatkowo premie, nagrody, bonusy itp. dla zarządzających są powiązane z wynikami finansowymi, co niby ma działać na korzyść akcjonariuszy. Ale przecież nie od dzisiaj wiemy, że w przypadku banków to zupełnie się nie sprawdza. Bowiem gdyby się sprawdzało, nie dochodziłoby do takich ekscesów. Zamiast tego mamy co jakiś czas do czynienia z kryzysami, którego źródłem jest przede wszystkim sektor bankowy. Banki dzierżą przecież w swych rękach nasze oszczędności. Zatem zarządy tych instytucji powinni obchodzić się z nimi szczególnie rozważnie. Niestety od dawna tak nie jest. Chciwość tych ludzi jest dla nas po prostu niewyobrażalna. Za każdym razem popycha ich ona tam, gdzie ryzyko jest ogromne i do tego trudno mierzalne. Kto by kilka lat temu pomyślał, że bank mający za sobą 167 lat działalności może upaść? A tutaj, proszę bardzo, upadł w kilka dni. Wystarczyło zainicjować panikę, by klienci zaczęli gromadnie wycofywać swoje oszczędności, gdyż mieli świadomość, iż bank ten kilka lat wpakował się temu w poważne finansowe tarapaty, z których do tej pory nie był zdolny wyjść. Znamienne jest także to, co powiedział prezes Credit Suisse, Axel Lehmann, zwracając się do akcjonariuszy, gdy było po wszystkim. Zacytuję jego słowa: I am truly sorry - jest mi naprawdę przykro Akcjonariusze stracili setki milionów dolarów przez nieudolne prowadzenie banku, a panu prezesowi jest z tego powodu przykro. 

Bankructwo Silicon Valley Bank 

Na koniec zostawiłem krótkie podsumowanie tego, co wydarzyło się podczas bankrutowania Silicon Valley Banku (SVB) w marcu tego roku. Rzecz jest dość interesująca, bowiem rzuca nieco światła na to, do czego zdolni mogą być ludzie posiadający władzę nad sektorem bankowym. Upadający SVB posiadający aktywa o wartości 211,79 mld USD odnotował w czwartym kwartale 2022 r. stratę wynoszącą 1,8 mld USD. Wynikała ona wyłącznie ze spadku wartości obligacji skarbowych będących w posiadaniu tego banku. Spadku spowodowanego zresztą wzrostem stóp procentowych, do których przyczyniła się polityka FED-u. Bank ten od 2006 r. ani razu nie zanotował straty, a 2022 rok zakończył zyskiem 1,5 mld USD. 

Dlaczego zatem zbankrutował? Odpowiedź jest prosta: brak płynności finansowej z tytułu niedopasowania terminu zapadalności aktywów i pasywów. Chodzi o to, że po stronie aktywów posiadał długoterminowe obligacje skarbowe, a po stronie pasywów depozyty na krótszy termin, należące głównie do funduszy venture capital i start-upów, do tego niezabezpieczone. Gdy za czwarty kwartał bank zanotował stratę z powodu wyceny obligacji, zarząd zaczął prowadzić potajemne rozmowy dotyczące sfinansowania tej luki, między innymi z Goldman Sachs, lecz bez powodzenia. Tymczasem depozytariusze zaczęli wpadać w panikę obawiając się utraty swoich środków, sądząc, że ze względu na stratę i bieżącą sytuację na rynku nie wystarczy pieniędzy na wypłatę depozytów. Rozpoczął się szturm na bank i sytuacja stała się nie do opanowania. Nie istnieje ani jeden taki bank na świecie, który byłby zdolny uchronić się przed bankructwem, jeśli klienci zażądają wszystkich swoich depozytów. 

Credit Suisse jako kolejny kandydat do bankructwa 

Co stało się potem? W takiej sytuacji niemal automatycznie poszukiwany jest kolejny kandydat do bankructwa, czyli słabe ogniwo w międzybankowym łańcuchu zależności i powiązań. Padło na Credit Suisse, o którym już wspomniałem i amerykański First Republic Bank (FRB), którego akcje spadły w przeciągu trzech dni o ponad dziewięćdziesiąt procent. I tak to właśnie idzie, jak po sznureczku. Ratowania FRB podjął się bank JP Morgan. Jednak odtąd atmosfera coraz bardziej się zagęszczała i temperatura niepokojąco rosłą z godziny na godzinę, nieoczekiwanie pojawiło się ryzyko ogólnokrajowej paniki. Żaden system bankowy tego nie przetrzyma. Sytuacja stała się na tyle poważna, że prezydent Biden do spółki z sekretarzem skarbu Yellen włącza się do uspokojenia nastrojów. Najciekawsza jest reakcja FED-u. Zostaje zmuszony do wpompowania natychmiast w system bankowy 300-400 mld USD. Pieniądze te były pożyczane bankom pod zastaw obligacji skarbowych według ceny nominalnej a nie rynkowej, która jest zdecydowanie niższa. A wystarczyło przecież niecałe 2 mld, by wesprzeć SVB i byłoby po sprawie. Jednakże z jakichś powodów tego nie uczyniono. Czy Fed nie mógł pożyczyć tych pieniędzy bankowi SVB, by nie dopuścić do paniki? Oczywiście, że mógł. Zatem, co takiego się stało, że tego nie uczyniono? Czyżby komuś zabrakło tam wyobraźni? Wszyscy wszak wiedzą, że fundamentem systemu bankowego jest zaufanie, bez niego cała ta konstrukcja runie w dół. Jednak to, co działało do tej pory w środowisku niskich stóp procentowych, przestało zupełnie działać, gdy stopy procentowe poszybowały w górę. Stąd bierze się większość problemów na rynkach finansowych. Pytania się mnożą i mnożą, a odpowiedzi znikąd nie widać i nie słychać. Przyobleczmy się zatem w szaty detektywa i spróbujmy rozwikłać tą zagadkę. Może nam się uda? 

Kto skorzystał na kryzysie finansowym? 

Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż po ustąpieniu tej gorączki, banki w USA zaczęły en masse zacieśniać standardy kredytowe, co należy odczytać jednoznacznie jako spowolnienie akcji kredytowej, to dojdziemy do wniosku, że właśnie o to chodziło Fedowi. Bowiem od roku Rezerwa Federalna bezskutecznie zmagała się z tym, by wyraźnie ograniczyć inflację i reputacja tej instytucji z każdym miesiącem była coraz bardzie nadgryzana. No, a teraz, gdy wystraszone banki ograniczają dostępność kredytu dla firm i konsumentów, musi odbić się to na ogólnokrajowym popycie i pośrednio na inflacji. Czyż nie oto właśnie toczyła się gra? Jeśli rzeczywiście tak było, iż świadomie wykorzystano tymczasowe kłopoty SVB do wywołania kontrolowanej paniki, właśnie w celu wymuszenia na bankach ograniczenia akcji kredytowej, to oznacza jedno. Mamy do czynienia z grupą ludzi dzierżącą w rękach ogromną władzę na rynkami finansowymi, którzy zdolni są do wywołania kryzysu w imię rozwiązania problemów, które sami przecież stworzyli. Sytuacja jest dlatego poważna, że ludziom tym, którzy zresztą ulepieni są z tej samej gliny co i my, może wydawać się, że są władni wszystko z góry kontrolować. Byłoby to bardzo niebezpieczne. Historia bowiem widziała już naprawdę wielu takich magików, którym wydawało się, że mogą zapanować nad istotą finansów krajowych i międzynarodowych, i zawsze kończyło się to dramatycznie. 4 Wystarczy wspomnieć choćby postać Johna Law w 1720 r., doradcę króla Francji i jego system emisji pieniądza, który doprowadził do kryzysu finansowego w całej Europie. W powieści Josepha Conrada pt. „Zwycięstwo” jest znamienne zdanie, które warto być może zacytować jako podsumowanie całości. Świat finansów jest tą tajemniczą krainą, w której może się zdarzyć ten niewiarogodny fakt, że stan lotny poprzedza stan płynny. Najpierw ulatnia się kapitał, a potem następuje stan płynny - czyli likwidacja interesów. Są to zjawiska przeciwne zasadom fizyki.

Źródło: opracowanie własne, dane aktualne na dzień 31.03.2023 r. 

Autor artykułu: JAROSŁAW KOSTRZEWA

W przypadku pytań prosimy o kontakt z Państwa Opiekunem

Property & Capital Advisors sp. z o.o. informuje, iż niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny, a żadna z zawartych w niej informacji nie stanowi doradztwa inwestycyjnego, analiz finansowych, rekomendacji w tym: inwestycyjnych, podatkowych, prawnych lub księgowych ani też nie jest wskazaniem, iż jakakolwiek inwestycja lub strategia jest odpowiednia i adekwatna dla Inwestora. W szczególności powyższe informacje nie uwzględniają indywidualnej sytuacji Klienta, w tym jego profilu inwestycyjnego, poziomu wiedzy o inwestowaniu, doświadczenia inwestycyjnego, sytuacji finansowej oraz celów inwestycyjnych. Powyższe informacje nie mogą być traktowane w szczególności jako: proponowanie nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych, zaproszenie do negocjacji, zaproszenie czy zachęta do złożenia oferty nabycia, dokonania inwestycji lub przeprowadzenia transakcji dotyczących nabycia udziałów, akcji lub innych instrumentów finansowych lub rekomendacja do zawierania jakichkolwiek transakcji. Powyższe informacje nie stanowią oferty w rozumieniu art. 66 kodeksu cywilnego. Inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym wiążę się z ryzykiem utraty kapitału. Inwestorzy powinni być świadomi ryzyka, jakie niesie ze sobą inwestowanie w instrumenty finansowe lub inne produkty o charakterze inwestycyjnym, a ich decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone właściwą analizą, a także, jeśli wymaga tego sytuacja, konsultacją z doradcą inwestycyjnym oraz doradcą prawnym i podatkowym. Property & Capital Advisors sp. z o.o. nie ponosi odpowiedzialności za efekty i skutki decyzji podjętych na podstawie niniejszego materiału lub jakiejkolwiek informacji w nim zawartej. Informujemy, że administratorem Państwa danych osobowych jest Property & Capital Advisors sp. z o.o. Pod linkiem Klauzula informacyjna|RODO mogą się Państwo zapoznać z zasadami dotyczącymi przetwarzania danych osobowych przez naszą organizację. Główny Analityk Rynku Kapitałowego w Prosper Capital Advisors.

Kontakt z nami